niedziela, 18 lutego 2024

"Ostra" Marek Krajewski

Macie swoich ulubionych autorów? Lubicie, kiedy zmieniają coś w swojej twórczości?

Marek Krajewski wydał pierwszą książkę 25 lat temu i od tego czasu trzymał się kryminałów retro. Tym razem osadził akcję we współczesności. Czy to był dobry wybór? Przekonajmy się.


Zupełnie nowi bohaterowie

"Ostra" nie jest częścią serii więc to oczywiste, że pojawiają się nowe postacie. Detektyw Ewa Skoczek i adwokat Gośka Drewnowska ruszają na poszukiwanie prostytutki, która jest prawdopodobnie jedyną osobą, która wie, o co chodziło z podpaleniem, w którym zginął sprawca. Podpalaczem jest bezrobotny alkoholik, a zdarzenie wygląda na nieszczęśliwy wypadek. A jednak pozory mylą. Sprawa prowadzi przez niebezpieczne odmęty miasta, a na jaw wychodzą kolejne ciemne sprawy.
W przeciwieństwie do dotychczasowych powieści, tym razem Marek Krajewski głównymi bohaterami uczynił kobiety. Nieustraszone i silne, ale jednak kobiety. Widzimy je podczas prowadzenia sprawy, a także w życiu prywatnym. Tego drugiego jest jednak zdecydowanie mniej. I dla mnie to była zaleta "Ostrej". Dowiedziałam się, co po pracy przeżywa Ewa, poznałam jej motywacje, ale nie zostałam zalana wątkiem pobocznym. Autor całkiem dobrze poradził sobie z przedstawieniem obu pań.

Inaczej, a jednak podobnie

Po latach pisania o dawnych czasach i skupianiu się na detalach na pewno nie jest łatwo zupełnie zmienić styl. I Marek Krajewski tego nie zrobił. Choć "Ostra" jest zupełnie inna, niż książki o Eberhardzie Mocku i Edwardzie Popielskim, to cały czas czułam, że ciągle czytam powieść spod tego samego pióra.
Różnicą było m.in. miejsce akcji. Nie tylko odchodzimy od Breslau (bo przecież można było osadzić akcję we Wrocławiu), ale w ogóle nie wiemy, gdzie jesteśmy. Mamy do czynienia z miastem, które może być wszędzie. Jednocześnie najważniejsze elementy są opisane precyzyjnie i bardzo obrazowo. Mnie się to podobało.
Jednak tym, co najbardziej rzuca się w oczy, jest styl powieści. Kryminały retro zwykle mają inny język niż współczesne. Pozwala on przenieść się wiele lat wstecz i wczuć w specyficzny klimat. W przypadku Marka Krajewskiego jest jeszcze zamiłowanie do łaciny i szczególna dbałość o język (kto wie, ten wie). I w tej książce też to widać! Język bardzo współczesny przeplata się tu z klasycznymi konstrukcjami. I to było widoczne, choć nie przeszkadzało mi jakoś bardzo. Plus był taki, że autor odchodził od dzisiejszego stylu przede wszystkim w opisach. Dialogi natomiast były dobrze napisane i każdy bohater miał trochę własny styl.

Jak wyszedł ten misz-masz?

Chociaż nie przeszkadzało mi to, że stary, dobry Marek Krajewski przeplata się tu z całkiem nową odsłoną, to nie było idealnie. Bardzo dopracowane miejsce akcji i bohaterowie przeplatają się z akcją, w której było trochę za dużo chaosu. Niektóre wątki wprowadzały tajemnice i trzymały w napięciu, ale było tego za wiele, jak na mój gust. Pojawiły się też elementy bardzo współczesne. Z jednej strony jasno określają one, kiedy mają miejsce opisane wydarzenia, a z drugiej odniosłam wrażenie, że autor chce być aż za bardzo 'na czasie'. Trochę mi się to gryzło czasami.
Mimo to uważam, że była to bardzo ciekawa książka. Taka... inna. I, choć wolę klasyczną odsłonę, to na pewno sięgnę po kolejną książkę pana Marka.

2 komentarze:

Polecany post

„Najszczęśliwsza” Max Czornyj

Byliście kiedyś tak szczęśliwi, że bardziej się już nie da? Co Was najbardziej uszczęśliwia?