Zniknięcie dziecka to zawsze trudny czas dla rodziców. Nawet jeśli dziecko jest już duże i dość samodzielne. Wciąż jest przecież dzieckiem, o które chcemy się troszczyć. W takiej sytuacji złe wieści z policji smakują jeszcze gorzej.
Kiedy to się zaczęło?
Śledztwo w sprawie zaginięcia młodej dziewczyny jest jednym z tych, w których bardzo ważną rolę odgrywa czas. Choć policja przeżywa to mniej niż rodzice i przyjaciele, to liczą na znalezienie Karoliny żywej. Niestety żaden trop nie zaprowadził ich daleko. Znaleźli za to topielca. Po tym zdarzeniu sprawy okazują się bardziej skomplikowane, niż ktokolwiek przypuszczał. Przełomowym momentem okazuje się sekcja zwłok, która wykazuje, że nie było to zwykłe utonięcie. Sposób, w jaki zostało potraktowane ciało, utrudnia określenie czasu zgonu, a i przyczyna nie jest oczywista. Czy te sprawy są powiązane? Czy zaginiona uciekła z domu, czy została porwana? W obawie o jej bezpieczeństwo policja spieszy się i wnika w najniebezpieczniejsze zakamarki miasta, aby zapobiec tragedii. Powodzenie tego śledztwa uzależnione jest od drobnych informacji, które niełatwo zdobyć i potwierdzić. Zwłaszcza początek jest trudny i prowadzi w wiele ślepych zaułków.
Tu mogło wydarzyć się wszystko!
"Tańcząc na prochach zmarłych" to powieść wielowątkowa. Mimo to nie jest trudno połapać się w akcji, choć już rozwikłanie wszystkich tajemnic stanowi spore wyzwanie. Jak to zwykle bywa w kryminałach, na miejscu zbrodni nie ma żadnych śladów, których policja mogłaby się uczepić. Szukają więc czegoś, co będzie wyróżniało to konkretne morderstwo. Kiedy znajdują ten element, okazuje się, że odkrycie jeszcze bardziej komplikuje sprawę. Podążając jedynym tropem, docieramy do świata, do którego zwykli ludzie nie chcieliby się zbliżyć. Policja nawiązuje współpracę z prostytutką, a jednocześnie wnika w świat nauki. Okazuje się, że te dwie skrajności sporo łączy. Jednak do końca nie przewidziałam, co dokładnie.
Ta historia nie jest prosta i przewidywalna. Mrok, tajemnica i poczucie zagrożenia towarzyszą nam od pierwszych stron i nie odpuszczają do samego końca. Ludwik Lunar świetnie buduje napięcie i nie bawi się w zbędne opisy i nieistotne wątki. Choć to seria, to prywatne życie policjantów nie wychodziło za mocno na pierwszy plan. Nie przeszkadzała mi też objętość książki (ponad 500 stron), ani wtrącenia, które kojarzyły mi się z Wattpadem. Tak "głębokie przemyślenia" i rzadko spotykam w kryminałach. Na szczęście nie było ich tak dużo, żebym czuła niesmak czy zmęczenie. Styl, jakim napisana jest ta powieść sprawia, że czyta się płynnie, a kolejne zwroty akcji nie pozwalają się oderwać od lektury. Jest to trudne nawet po ostatnim zdaniu, bo historia opowiedziana na kartach "Tańcząc na prochach zmarłych" jest jedną z tych zostających w głowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz